






there will be no miracles here
dzisiaj skończyłam tę nieszczęsną dłubaninę i zapełniłam kolejny skoroszyt wycinkami, rysunkami, tekstami i zdjęciami, czyli tym co się pięknie nazywa projektem. nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wkleić tam zdjęć pawła w sukience. na pewno zrobi mega wrażenie na wykładowcy.
tak a propos kupienia sobie plastiku - pierwsze zdjęcie z holgi (podejrzanie szczelny egzemplarz): sighthill. jeden z przeznaczonych do wyburzenia bloków mieszkaniowych, lokalna biblioteka po lewej i ośrodek kultury po prawej.
s.i.witkiewicz, autoportret. przy okazji chyba jedna z jego bardziej znanych fotografii.
ponieważ grudzień, ponieważ idą święta, ponieważ całe miasto już drży, świeci i tętni, ponieważ przyjechał lunapark, niemcy rozstawili jak co roku swój jarmark, na lodowisku puszczają romatyczną muzyczkę a w każdym sklepie leci z głośników I'm dreaming of a white Christmas (w tym kraju ta piosenka ma niepodważalną rację bytu), na każdym rondzie stoi choinka, czuć już cały ten nastrój, ten radosny klimat... mnie również dopadła bożonarodzeniowa euforia i szał zakupów i zgodnie z doroczną, okołoświąteczną tradycją kupiłam sobie nowy-stary aparat prosto z e-baya, który to aparat przywiózł mi pan kurier ostatnio w ślicznej, starej skórzanej torbie, wypchanej masą szkiełek, żelastwa i innych ekstra dodatków, bo jakoś mam takie szczęście, że gdy już kupuję sobie prezent, to zawsze jest tego jakby więcej, można tym obdarować pół drużyny harcerskiej, tak samo było zresztą z dziadkiem rolleiflexem, ale nie narzekam, cieszę się z tego nawet, chociaż z drugiej strony trochę mnie to przeraża, bo już teraz wszyscy gapią się podejrzanie, gdy z całym tym złomem w podręcznym bagażu przeciskam się przez bramki różnych lotnisk, przez kontrole celne, przez odprawy, i hale odlotów.