sobota, 8 czerwca 2013

bloguś...
cóż, bloguś ostatnio trochę zaniedbany.
zdjęcia pojawiają się z opóźnieniem dobrego miesiąca i trzeba przyznać to sobie szczerze - nie mam żadnego usprawiedliwienia.
pomysły w kajeciku zanotowane... rozrysowane...  filmy leżakują w lodówce, wywoływacz dojrzewa, nawet bateria w cyfróweczce jest naładowana, jezusmaria, bateria! w cyfróweczce! na-ła-do-wa-na!
a ja nic, no jasna cholera...
co więcej - pogoda dopisuje, zachęca do spacerów, do spotkań z ludźmi, do... w ogóle, tak jakoś jest, że coś by się zrobiło.
ale się nie robi.
nawet się nie pisze.

więc dzisiaj, w ramach pokuty, będzie trochę o filmach, filmach do polecania.
żeby było jasne: oglądamy dużo, bardzo dużo, więc lista będzie długa, chociaż postarałam się wykreślić z pamięci to wszystko, co było słabe, kompletnie słabe lub też tragicznie słabe. czyli: całkiem sporo, bo chociaż wnieśliśmy na śmietnik pudło zwane telewizorem, to często z rozmysłem katujemy się produkcjami, które koło kina kategorii de nawet nie stały.
dodam też, że chociaż moja lista filmów ma być listą filmów do polecania, nie znaczy to wcale, że każdemu bym te filmy polecała. niektóre, są tylko dla ludzi inteligentnych. inne, tylko dla tych, z nieograniczonym poczuciem humoru, jeszcze inne, dla tych, co mają mocne żołądki.

mój zdecydowany faworyt na ten rok, czyli chillerama może być oglądany tylko przez ludzi, którzy posiadają wszystkie te cechy, oraz dodatkowo lubią filmy w klimacie gore. więc jeśli to nie wasza bajka, to nawet nie klikajcie w podanego linka.
serio.
oszczędźcie sobie.

z filmów nie-do-przegapienia, polecam też django, jeśli lubicie westerny i jeśli lubicie tarantino, to go pokochacie. jeśli przemoc i przejaskrawienie są wam obce, to ja przepraszam. i z góry zapowiadam - nie oglądajcie też w następnego na mojej liście.
bo kwiaty wojny to pozycja dla ludzi, którzy nie mają problemów z zaśnięciem w nocy. ja mam i jeszcze potem, przez kilka godzin, nie potrafiłam się otrząsnąć z przerażenia. wydawałoby się, że po chilleramie, będę już gotowa na wszystko, ale prawda jest taka, że na tego rodzaju opowieści... po prostu nie można się przygotować.
nawet moje studia nie uświadomiły mi, jak okrutna potrafi być historia.
kwiaty wojny to opowieść o masakrze w nankinie. pełna przenośni, oksymoronów, rozpaczy i patosu. momentami drastyczna. momentami zabawna. przerysowana. a jednak wciąż okrutnie prawdziwa. i to chyba boli mnie najbardziej.

kolejnym takim filmem - który gdzieś tam ociera się o historię - jest pokłosie. czytałam że swego czasu narobiło ono zamieszania w kinach i w prasie. moim zdaniem wspaniały film, taki o polakach, o sąsiadach, o tym, jak bardzo trudno nam się przyznać do czarnych plam w naszej historii, jak trudno nam zaakceptować fakt, że jesteśmy tylko ludźmi, że żaden z nas naród wybrany...

a skoro już jesteśmy przy polskim kinie, bardzo polecam ten dokument - zawód lektor, ogląda się go niesamowicie, wiecznie ulegając złudzeniom i omamom.

jeśli mowa jest o złudzeniach i filmie, to warto by wspomnieć te dwie pozycje: hitchcock i dziewczyna hitchcocka, oba pojawiły się w kinach mniej więcej w tym samym czasie, oba opowiadają o mniej więcej tym samym. o mistrzu suspensu i kinematografii. o wielkiej postaci i jego małych natręctwach...

jakoś sam z siebie przypomina się jeszcze hemingway i gellhorn, który chociaż nie zachwyca fabułą, przyciągnie tych co to lubią dobrą fotografię, dobrą literaturę i jedną piękną australijkę, której obecność na ekranie wystarczy nam, by nawet słaby film obejrzeć do końca.

przy okazji świetnych aktorek i znanych postaci, już ostatnia na dziś propozycja - niczego nie żałuję, historia edith piaf. nie tylko można obejrzeć, ale też można polecić dalej.