piątek, 23 grudnia 2011



11.2011, londyn.
ostatnio jakoś nie lubię swoich kolorowych zdjęć, ale o camden town trudno jest mi myśleć w czerni, bieli i szarości.

czwartek, 15 grudnia 2011


pierwsze zdjęcie na tej niby-stykówce jest z wczoraj, ostatnie - z 25.11.2011. cały zbiór liczy już 50 obrazków. takie moje memo. lubię na nie patrzeć, każdy dzień wydaje się być jakiś taki inny, specjalny. zupełnie jakby mnie nie dotyczył ten ponury rytm grudniowych, ciemnych dni...

poniedziałek, 5 grudnia 2011


12.2011, łukaszek, znany edynburzanin, fotograf, człowiek z wąsem, autor tego tutaj. po pierdziesiątej tego dnia kawie.

środa, 30 listopada 2011




11.2011 rzeka tyne, newcastle

poniedziałek, 28 listopada 2011


11.2011 spacerując z sarną.

piątek, 25 listopada 2011


07.11.2011-24.11.2011, w ramach projektu jedno zdjęcie dziennie.
ta zabawa miała trwać tylko tydzień, a ciągnie się już prawie miesiąc. dużo radości mi daje to całe pstrykanie, a pewnie jeszcze więcej jej będę miała, gdy popatrzę na powyższe zdjęciuszka za kilka lat...

sobota, 19 listopada 2011


11.2011, luiza.
wciąż tak samo i bez powodzenia: kiedyś próbowałam o tym pisać, teraz - staram się fotografować - szukam tych momentów, o których opowiadał cortazar, gdy otwierają się drzwi, odsłania jakieś okno i przez chwilę można zobaczyć, to co jest w środku, to, jak jest naprawdę.

niedziela, 13 listopada 2011


11.2011, bodajże pod jabłoniami. w kew gardens.

czwartek, 10 listopada 2011


10.2011.
z kamilem znamy się długo. łączą nas miliony liter. kilka tysięcy napisanych i przeczytanych wyrazów. setki zapamiętanych snów. pewnie jakieś pięć blogów. i trzy miasta: wrocław. kraków. londyn.

wtorek, 8 listopada 2011




11.2011 rzeka tamiza w londynie.
z każdym z tych zdjęć wiąże się jakaś historia. kanwą jednej z nich jest pomyłka, zespół pink floyd i elektrociepłownia. druga, to poetycka metafora na temat jesiennego chłodu, mieszkania na wyspie i greckiej filozofii przyrody. trzecie zdjęcie - jakkolwiek mogłoby sprawiać wrażenie, że jest to typowy szkolny kadr, stworzony przy pomocy cyrkla, linijki i kilku kresek - jest w rzeczywistości zgrabną anegdotą, fotograficznym żartem, mrugnięciem okiem w stronę obserwatora.
pokazuję wam te obrazki głównie dlatego, byście nie myśleli sobie, że mania osierociła szkło, wyparła się tradycyjnych technik, blablabla, kupiła sobie iphone'a, blabla, i teraz to już tylko będzie robić zdjęcia telefonem. otóż nie, bla, tak nie jest, blabla, ale nie ma co za bardzo się nad tym rozwodzić, blablablabla. dźwigam ze sobą światłomierz, trzy obiektywy, dwa magazynki, mieszam w koreksie, kolekcjonuję negatywy, poza tym bla, blabla i bla.

poniedziałek, 7 listopada 2011


26.10.2011 - 06.11.2011, mobilkowe, edynburskie, londyńskie i niukastelskie. w ramach projektu jedno zdjęcie dziennie.
pewnie od czasu do czasu jeszcze pokażę wam taką stykóweczkę, ale całość raczej będę wrzucać na ten tutaj towarzyski portal, być może zrobi się z tego kiedyś coś fajnego.
po tych kilku dniach muszę się przyznać, że nawet komóreczką wcale nie było łatwo tak dzień w dzień pstrykać. na początku miałam spory kłopot, by wyłuskać z nadmiaru urlopowych wrażeń ten jeden, konkretny obrazek... teraz - znaleźć to szczególne coś w oswojonej już codzienności, w nudzie czterech ścian i w chorobie.
nie wiem ile osób bawiło się razem ze mną w tę samą grę, ale gdyby nie ci z was, którzy wciąż mnie pytali: zrobiłaś już to jedno? albo ci, którzy w mozole i trudzie codziennie pokazywali swoje obrazki (widziałam, widziałam, nie było wam lekko:)) to pewnie bym się już tydzień temu poddała. a ponieważ to mój blog i mogę sobie pozwolić, chciałabym skorzystać z tej oto wspaniałej okazji i pozdrowić malwinę, luizę, kubę, kasię, kamila, dziewuszkę ze sklepu z kanapkami, kierowcę autobusu, susan boyle, ala pacino, cudowną marzenę i mojego kochanego mariuszka. dzięki wam misiaczki.

czwartek, 27 października 2011

zagrajmy w taką grę. nie, nie, żaden rebusik, dość już tych tanich obciachów. żadne też skrable, bo wiadomo, że w słowa to ze mną nie wygracie...
otóż ta gra nazywa się: jedno zdjęcie dziennie.
pewnie każde z was próbowało zagrać w nią już kiedyś, prawda? i pewnie każde z was wie, że analogowym aparatem, to tak za bardzo nie można. oczywiście, są tacy, którzy mają polaroida, lub tacy, co sprytną cyfróweczką napstrykają tysiące obrazków, z których wybiorą ten jeden, inny od innych, takich samych. są pewnie i tacy, co nawet z tradycyjnej lustrzanki potrafią dostarczyć zdjęcia w 48 godzin, przy czym jak sądzę sesja zajmuje im - pi razy oko - godzinę, następne czterdzieści parę spędzają czekając na wywołanie i skanowanie filmu w labie, a przez ostatnich kilka minut patrzą, jak płoną ich negatywy. to musi być zresztą bardzo rock'n'roll-owe uczucie, tak zaprószyć ogień w sztuce...
gotowi? dobrze, reguły są proste, jedno zdjęcie dziennie. powiedzmy - fotograficzne haiku. tu, zagranicą mają na to takie miłe określenie, photographic statement. czymkolwiek. mobilkiem. cyfróweczką. polaroidem. otworkiem. wielkim formatem. czy - jeśli macie cierpliwość i czas - małym obrazkiem, średniakiem. na blogu, facebooku, portalu, stronie internetowej. nie dla mnie, dla siebie. jedno zdjęcie dziennie. przez siedem dni. od teraz. od zaraz. już.

wtorek, 25 października 2011

jesień okrutna, mokra, ciemna i nużąca. nawet nie chce mi się wkręcać rolki w aparat. na szczęście mam jeszcze kilka zdjęć do pokazania, co więcej - robionych na portrze, a dawno nie było tutaj żadnych zdjęć w kolorze.
więc - proszę uprzejmie - co by na chwilę złapać oddech, zanim zasypię was foteczkami z mojego zajefajnego ajfona.

09.2011, jeszcze z wrocławia, jeszcze raz katia. no i kolejne zdjęcie w krzakach.

poniedziałek, 24 października 2011


10.2011 z lu, w ogrodzie botanicznym.

sobota, 22 października 2011


10/2011 sarna w mieście.

piątek, 21 października 2011


10/2011, edynburk.
zeszła niedziela była chyba ostatnim słonecznym dniem tej jesieni. spędziliśmy ją w ogrodzie botanicznym, co uświadomiło mi, że do długiej-listy-rzeczy-które-lubię muszę dopisać jeszcze sekwoje. pewnie kiedyś pokażę na blogu jakieś ich zdjęcie. jak mi się je uda zmieścić w kadrze. całe.
tymczasem jednak pocieszam się tym jednym, metafizycznym pstrykiem o jesieni w ogrodzie, gdzie ani jesieni, ani ogrodu, ani nawet modela za bardzo nie widać.

czwartek, 20 października 2011

na długiej liście rzeczy, które lubię - mniej więcej między jazzem, a mostami - wypadałoby umieścić statki. podczas naszego wypadu nad loch lomond odkryliśmy jeden, na widok którego poczułam się dość szczęśliwa, poetycko wręcz poruszona: przy molo w balloch zacumowany jest ostatni brytyjski parowiec o napędzie łopatkowym, maid of the loch.
mariusz na swoim blogu napisał już parę słów o pannie z jeziora, możecie też obejrzeć tam kilka zdjęć zrobionych pinholem. u mnie tylko jedna klatka, tak bardziej od środka, z sali królowej, pomieszczenia służącego czasem jako restauracja, a czasem jako miniaturowa sala balowa.
to jedno z tych miejsc, dla których warto było wstać w sobotę rano i przyjechać do balloch, dźwigać ciężki aparat i marznąć godzinami we mgle nad jeziorem. wszytko po to by zobaczyć opuszczone wnętrze i zrobić krok w czasie... do 1953 roku, kiedy parowiec został zwodowany, tego samego roku, gdy koronowano elżbietę drugą. wyobrażam sobie jak królowa spogląda ze swego portretu na pląsające pary, a tam orkiestra daje - walce angielskie, fokstroty, ludowe melodie, czy co to się grywało do tańca w latach pięćdziesiątych, nie wiem, nie znam się, nie mam pojęcia.

10/2011 maid of the loch, balloch nad loch lomond.

środa, 19 października 2011



10/2011, loch lomond, tak, to smutne loch lomond z tej smutnej piosenki.
największe jezioro wielkiej brytanii. podobno też jedno z najpiękniejszych. widzieliśmy je we mgle, w deszczu, w jeden z tych przykrych dni, kiedy lepiej nie wystawiać nosa za drzwi, więc zrozumcie i wybaczcie, że dziś tylko dwie, szarobure pocztówki dźwiękowe.

wtorek, 18 października 2011


10/2011 the national museum of scotland.  

niedziela, 16 października 2011



10/2011 z luizą w edynburku

czwartek, 13 października 2011


i jeszcze jedno zdjęcie magdy z naszego wspólnego łażenia po krzakach. pokazuję je wam moje misie kochane, żeby nie było, że tylko jakieś takie nieostre i niedoświetlone potrafię robić. otóż nie, potrafię zrobić też i takie z bokehem.

środa, 12 października 2011



wrocław, wzgórze partyzantów i jeszcze raz, a nawet dwa razy: katia

piątek, 7 października 2011


10/2010, luiza. edynburg. napisałabym coś więcej, ale z tym zdjęciem tylko mi się jakieś smutne słowa układają.

środa, 5 października 2011


09/2011, wrocław, katia.
powtarzam sobie ciągle, że powinnam częściej umawiać się z takimi fajnymi dziewczynami na sesje... no to jak to będzie, znajdzie się jakaś chętna?

wtorek, 4 października 2011


09/2011, magda. to była dziwna sesja, z magdą umówiłyśmy się praktycznie z dnia na dzień, bez stylizacji, bez wizażu, czyli tak, jak to lubię najbardziej. od początku w sumie czułam, że - tak jak większość modelek - magda wolałaby lepiej się przygotować, ale tak naprawdę obie nie miałyśmy na to czasu. powiedziałam jej nie martw się, nie interesują mnie twoje ciuchy ani kosmetyki, chcę sfotografować cię taką jaką jesteś, bez narzucania ci swojej wizji ciebie... i nie wiem czy mi się udało, bo w końcu zabrałam magdę do lasu, opowiadając jej wciąż różne historie z twin peaks, o zawiniętym w folię ciele laury palmer, o grzecznej lecz pełnej sprzeczności, małej, perwersyjnej audrey kochającej i nienawidzącej swojego ojca, o ludziach w miasteczku mających swoje mroczne sekrety i ciemne sprawki. i o tym, że w każdym z nas, nawet w najbardziej poukładanej i samoświadomej osobie jest jakiś pierwiastek niepoznawalny, coś co budzi w nas lęk lub melancholię, gdy się o to ocieramy, iskra szaleństwa, która może wywołać wielki pożar.
opowiadałam tak, opowiadałam, a potem robiłam magdzie zdjęcia w krzakach.
no i wygląda na to, że udało mi się ją porządnie wystraszyć...

poniedziałek, 3 października 2011






09/2011, wrocław, kilka psich portretów przy okazji fotografowania szkółki niedzielnej u mirki, czyli zajęć przygotowujących pestkę, borysa, bajtla, fado i viki do egzaminu na psa terapeutycznego. te - obecnie jeszcze młodziaki - za jakiś czas zaczną pracować z dziećmi oraz z niepełnosprawnymi lub chorymi ludźmi. razem ze swoimi przewodnikami będą odwiedzać szpitale, przedszkola, domy spokojnej starości.
życzcie powodzenia im i ich właścicielom. wiecie sami, że robić coś nowego w polsce wcale nie jest łatwo. a żeby robić coś, co ma początek w pasji i miłości oraz chęci niesienia innym pomocy - i nie być przy tym księdzem - no to już w ogóle.

niedziela, 2 października 2011


09/2011 wrocław, wystawa psów rasowych na stadionie olimpijskim. pan kazimierz zajmuje się borzojami od 41 lat.

sobota, 1 października 2011



09/2011 lola, jasiek i mia. razy dwa.
na tym dolnym lola z miną pod tytułem: jasiu nie kop mani bo się spocisz.
i w ten oto redosny sposób z cyklu rodzinne-albumowe płynnie przechodzimy do serii o pieskach.
już niebawem, tylko na tym blogu, za jedyne dwa pięćdziesiąt.

piątek, 30 września 2011


09/2011 wrocław. iwona z córką.

czwartek, 29 września 2011


09/2011 wrocław. miłosz z synem.

środa, 28 września 2011

wtorek, 27 września 2011


09/2011, wrocław. tę panią już tu widzieliście. dobrze jest znów się spotkać, usiąść w jakiejś małej knajpce przy rynku, pogadać, pomilczeć, takie tam rzeczy, które pewnie wszyscy znacie, wiadomo jak to jest - mieć przyjaciół.

czwartek, 22 września 2011

żeby nie było, że się lenię: mam urlop, a to jak zwykle znaczy, że mam stanowczo za mało czasu na cokolwiek. przyjechałam do wrocławia i staram się - bardzo się staram - spotykać z wszystkimi tymi dawno nie widzianymi ludźmi. robić zdjęcia. czytać fajne książki. chodzić na długie spacery za dnia. szwędać się po nocy. pić dobrą kawę. pójść do kina. na allena lub almodovara...
no i właśnie z tym kinem, to jest kompletnie przesrane.
zrobiłyśmy z lolą dwa podejścia i za każdym razem kasjerzy odsyłali nas z kwitkiem. bo miałyśmy być jedynymi osobami na sali. bo oni się nastawili, że nikt nie przyjdzie na tak późną godzinę.
nie mogą panie wcześniej, tak, gramy o dwudziestej drugiej trzydzieści, ale przecież są też filmy o dwudziestej, proszę przyjść jutro na ten seans. nie? nie mogą panie? oj, to rzeczywiście, ale tak poza tym, ten ostatni film allena jest do bani. nie wolałyby panie obejrzeć tego co się już zaczęło, właśnie lecą reklamy, piąta część znanego horroru, wspaniałe efekty, niesamowicie zawikłana fabuła, muzyka wywołująca dreszcze, zaskakująca puenta i przesłanie od którego nocą nie zaśniesz: że tak, czy siak wszyscy umrą.
no. wszyscy. umrą. no raczej.
rozumiem dlaczego małe kina podupadają w tym kraju, ludzie nie mają pieniędzy, nie wyrobili w sobie takiego zwyczaju by chodzić do kina, nie mają na to czasu. mają za to telewizory, mają za daleko, mają inne plany. więc dlatego tyle miejsc, które lubiłam zostało zamkniętych ostatnio. nie rozumiem jednak, dlaczego multimegaekstrapleksy z dźwiękiem pięć de, pepsicolą, śledzikiem i popcornem robią wszystko, by odstraszyć widza, stracić pieniądze i klienta. w tym tygodniu dwa razy usłyszałam od obsługi kina, że to co chcę zobaczyć, jest beznadziejne, słabe i głupawe. raz powiedziano mi, że nie ma bilecików, jeśli nie było wcześniejszej rezerwacji. a raz - że jeśli panie nie kupią tych biletów, skończymy pracę za trzy minuty. to takie miłe, zdąrzyć na wcześniejszy tramwaj i być w domu przed północą. prawie by się dało spędzić więcej czasu z dziećmi, albo z chłopakiem. zrobić sobie długą kąpiel lub po prostu pójść z psem na wieczorny spacer.
rozumiem to wszystko, więc jestem miła, a może po prostu jestem miła i się nie zastanawiam. więc idziemy do kalambura i przepijamy nasze bilety. albo kupujemy sobie film na dvd i jakieś piwa, wracamy do domu i mamy to samo, ale jakby inaczej, poza tym ten film - taki stary - już wcześniej obiecywałam sobie, że go zobaczę. jest fenomenalny. wzrusza mnie i rozczula. założę się zresztą, że wszyscy go znacie. dym, można kupić w teskaczu za piątaka.

niedziela, 4 września 2011


trzeba się w końcu do tego przyznać: na codzień nie noszę ze sobą aparatu, nie mam aspiracji by być żurnalistą ulicy, lub artystą fotoreportażu. zwyczajnie, za wielkie to bydle jest i zbyt ciężkie, nawet nie wiecie jak trudno znaleźć odpowiednich rozmiarów damską torebkę. a na holgę - cóż - na holgę to trzeba mieć właściwą melodię. dlatego cykam sobie telefonem komórkowym. wszystko to, co mnie interesuje i inspiruje.
poważnie się zastanawiam teraz - i licze na wasze cenne rady - czy kupić ajfona? jak sądzicie? hmm?

środa, 31 sierpnia 2011


08/2011, jeszcze raz enola i jeszcze raz portobelo. mewy nie chciały współpracować, podłe bestie.

wtorek, 30 sierpnia 2011


08/2011, z enolą w kibelku na portobello. jak wam zapewne wiadomo do takich miejsc dziewczęta chodzą parami.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011


08/2011, grassmarket

niedziela, 28 sierpnia 2011


08/2011, wróżka amalia.

piątek, 26 sierpnia 2011





08/2011, pchli targ w edynburgu. pełen pubów i designerskich sklepów grassmarket na chwilę powrócił do swojej dawnej roli, rynku pod zamkiem, gdzie handlowało się czym popadnie.