czwartek, 27 października 2011

zagrajmy w taką grę. nie, nie, żaden rebusik, dość już tych tanich obciachów. żadne też skrable, bo wiadomo, że w słowa to ze mną nie wygracie...
otóż ta gra nazywa się: jedno zdjęcie dziennie.
pewnie każde z was próbowało zagrać w nią już kiedyś, prawda? i pewnie każde z was wie, że analogowym aparatem, to tak za bardzo nie można. oczywiście, są tacy, którzy mają polaroida, lub tacy, co sprytną cyfróweczką napstrykają tysiące obrazków, z których wybiorą ten jeden, inny od innych, takich samych. są pewnie i tacy, co nawet z tradycyjnej lustrzanki potrafią dostarczyć zdjęcia w 48 godzin, przy czym jak sądzę sesja zajmuje im - pi razy oko - godzinę, następne czterdzieści parę spędzają czekając na wywołanie i skanowanie filmu w labie, a przez ostatnich kilka minut patrzą, jak płoną ich negatywy. to musi być zresztą bardzo rock'n'roll-owe uczucie, tak zaprószyć ogień w sztuce...
gotowi? dobrze, reguły są proste, jedno zdjęcie dziennie. powiedzmy - fotograficzne haiku. tu, zagranicą mają na to takie miłe określenie, photographic statement. czymkolwiek. mobilkiem. cyfróweczką. polaroidem. otworkiem. wielkim formatem. czy - jeśli macie cierpliwość i czas - małym obrazkiem, średniakiem. na blogu, facebooku, portalu, stronie internetowej. nie dla mnie, dla siebie. jedno zdjęcie dziennie. przez siedem dni. od teraz. od zaraz. już.

wtorek, 25 października 2011

jesień okrutna, mokra, ciemna i nużąca. nawet nie chce mi się wkręcać rolki w aparat. na szczęście mam jeszcze kilka zdjęć do pokazania, co więcej - robionych na portrze, a dawno nie było tutaj żadnych zdjęć w kolorze.
więc - proszę uprzejmie - co by na chwilę złapać oddech, zanim zasypię was foteczkami z mojego zajefajnego ajfona.

09.2011, jeszcze z wrocławia, jeszcze raz katia. no i kolejne zdjęcie w krzakach.

poniedziałek, 24 października 2011


10.2011 z lu, w ogrodzie botanicznym.

sobota, 22 października 2011


10/2011 sarna w mieście.

piątek, 21 października 2011


10/2011, edynburk.
zeszła niedziela była chyba ostatnim słonecznym dniem tej jesieni. spędziliśmy ją w ogrodzie botanicznym, co uświadomiło mi, że do długiej-listy-rzeczy-które-lubię muszę dopisać jeszcze sekwoje. pewnie kiedyś pokażę na blogu jakieś ich zdjęcie. jak mi się je uda zmieścić w kadrze. całe.
tymczasem jednak pocieszam się tym jednym, metafizycznym pstrykiem o jesieni w ogrodzie, gdzie ani jesieni, ani ogrodu, ani nawet modela za bardzo nie widać.

czwartek, 20 października 2011

na długiej liście rzeczy, które lubię - mniej więcej między jazzem, a mostami - wypadałoby umieścić statki. podczas naszego wypadu nad loch lomond odkryliśmy jeden, na widok którego poczułam się dość szczęśliwa, poetycko wręcz poruszona: przy molo w balloch zacumowany jest ostatni brytyjski parowiec o napędzie łopatkowym, maid of the loch.
mariusz na swoim blogu napisał już parę słów o pannie z jeziora, możecie też obejrzeć tam kilka zdjęć zrobionych pinholem. u mnie tylko jedna klatka, tak bardziej od środka, z sali królowej, pomieszczenia służącego czasem jako restauracja, a czasem jako miniaturowa sala balowa.
to jedno z tych miejsc, dla których warto było wstać w sobotę rano i przyjechać do balloch, dźwigać ciężki aparat i marznąć godzinami we mgle nad jeziorem. wszytko po to by zobaczyć opuszczone wnętrze i zrobić krok w czasie... do 1953 roku, kiedy parowiec został zwodowany, tego samego roku, gdy koronowano elżbietę drugą. wyobrażam sobie jak królowa spogląda ze swego portretu na pląsające pary, a tam orkiestra daje - walce angielskie, fokstroty, ludowe melodie, czy co to się grywało do tańca w latach pięćdziesiątych, nie wiem, nie znam się, nie mam pojęcia.

10/2011 maid of the loch, balloch nad loch lomond.

środa, 19 października 2011



10/2011, loch lomond, tak, to smutne loch lomond z tej smutnej piosenki.
największe jezioro wielkiej brytanii. podobno też jedno z najpiękniejszych. widzieliśmy je we mgle, w deszczu, w jeden z tych przykrych dni, kiedy lepiej nie wystawiać nosa za drzwi, więc zrozumcie i wybaczcie, że dziś tylko dwie, szarobure pocztówki dźwiękowe.

wtorek, 18 października 2011


10/2011 the national museum of scotland.  

niedziela, 16 października 2011



10/2011 z luizą w edynburku

czwartek, 13 października 2011


i jeszcze jedno zdjęcie magdy z naszego wspólnego łażenia po krzakach. pokazuję je wam moje misie kochane, żeby nie było, że tylko jakieś takie nieostre i niedoświetlone potrafię robić. otóż nie, potrafię zrobić też i takie z bokehem.

środa, 12 października 2011



wrocław, wzgórze partyzantów i jeszcze raz, a nawet dwa razy: katia

piątek, 7 października 2011


10/2010, luiza. edynburg. napisałabym coś więcej, ale z tym zdjęciem tylko mi się jakieś smutne słowa układają.

środa, 5 października 2011


09/2011, wrocław, katia.
powtarzam sobie ciągle, że powinnam częściej umawiać się z takimi fajnymi dziewczynami na sesje... no to jak to będzie, znajdzie się jakaś chętna?

wtorek, 4 października 2011


09/2011, magda. to była dziwna sesja, z magdą umówiłyśmy się praktycznie z dnia na dzień, bez stylizacji, bez wizażu, czyli tak, jak to lubię najbardziej. od początku w sumie czułam, że - tak jak większość modelek - magda wolałaby lepiej się przygotować, ale tak naprawdę obie nie miałyśmy na to czasu. powiedziałam jej nie martw się, nie interesują mnie twoje ciuchy ani kosmetyki, chcę sfotografować cię taką jaką jesteś, bez narzucania ci swojej wizji ciebie... i nie wiem czy mi się udało, bo w końcu zabrałam magdę do lasu, opowiadając jej wciąż różne historie z twin peaks, o zawiniętym w folię ciele laury palmer, o grzecznej lecz pełnej sprzeczności, małej, perwersyjnej audrey kochającej i nienawidzącej swojego ojca, o ludziach w miasteczku mających swoje mroczne sekrety i ciemne sprawki. i o tym, że w każdym z nas, nawet w najbardziej poukładanej i samoświadomej osobie jest jakiś pierwiastek niepoznawalny, coś co budzi w nas lęk lub melancholię, gdy się o to ocieramy, iskra szaleństwa, która może wywołać wielki pożar.
opowiadałam tak, opowiadałam, a potem robiłam magdzie zdjęcia w krzakach.
no i wygląda na to, że udało mi się ją porządnie wystraszyć...

poniedziałek, 3 października 2011






09/2011, wrocław, kilka psich portretów przy okazji fotografowania szkółki niedzielnej u mirki, czyli zajęć przygotowujących pestkę, borysa, bajtla, fado i viki do egzaminu na psa terapeutycznego. te - obecnie jeszcze młodziaki - za jakiś czas zaczną pracować z dziećmi oraz z niepełnosprawnymi lub chorymi ludźmi. razem ze swoimi przewodnikami będą odwiedzać szpitale, przedszkola, domy spokojnej starości.
życzcie powodzenia im i ich właścicielom. wiecie sami, że robić coś nowego w polsce wcale nie jest łatwo. a żeby robić coś, co ma początek w pasji i miłości oraz chęci niesienia innym pomocy - i nie być przy tym księdzem - no to już w ogóle.

niedziela, 2 października 2011


09/2011 wrocław, wystawa psów rasowych na stadionie olimpijskim. pan kazimierz zajmuje się borzojami od 41 lat.

sobota, 1 października 2011



09/2011 lola, jasiek i mia. razy dwa.
na tym dolnym lola z miną pod tytułem: jasiu nie kop mani bo się spocisz.
i w ten oto redosny sposób z cyklu rodzinne-albumowe płynnie przechodzimy do serii o pieskach.
już niebawem, tylko na tym blogu, za jedyne dwa pięćdziesiąt.