piątek, 18 grudnia 2009

po obejrzeniu niedawno klubu samobójców (nie polecam, nawet fanom gatunku, niby krew bryzga lepiej niż u tarantino - pewnie grupa b minus, zresztą jak poziom filmu - ale zakończenie beznadziejne, a najlepsze sceny i tak można znaleźć na jutubie, więc naprawdę, nie ma się co męczyć z całą produkcją) postanowiliśmy wczoraj zobaczyć coś lżejszego. padło na julie i julia, głównie dlatego, że gra tam meryl streep, a oboje lubimy bardzo meryl streep. ostatnio nawet doszliśmy do wniosku, że grając w tym kiczowatym filmie z piosenkami abby, w filmie którego tytułu nie pamiętam, bo nie warto go pamiętać, udowodniła raz jeszcze, że jest aktorką, która potrafi zagrać wszystko, nawet jeśli jest chujowe.
cóż, julie i julia nie jest filmem z kategorii b minus, ani też z kategorii chujowe. to zabawny, ciepły film, niepozbawiony oczywiście pewnej ilości krwi i wnętrzności, ale nie ma to nic wspólnego z masakrami w stylu japońskim. bo film jest o kuchni, o kuchni francuskiej. i najbardziej drastyczny moment, to scena gotowania homara.

2 komentarze:

  1. bardzo mi się spodobał film o gotowaniu, było tam wszystko czego ostatnio brakuje w kinie czyli ciepła, dobrego kurczaka i gotowania żywego homara w garze. Naprawdę nieźle się ubawiłem i wszystkim polecam tę opowieść o kultowej kucharce i zapatrzonej w nią bloggerce ! O klubie samobójców nic nie napiszę bo chyba nie warto, oprócz tego, że był mega chujowy

    OdpowiedzUsuń
  2. raki też na żywo gotowałem zawsze, kiedy tylko odpowiednia ilość złapałem;)

    OdpowiedzUsuń

komentarze do wpisów podlegają moderacji i publikowane są dopiero po zaakceptowaniu ich przez autorkę tego bloga.