czwartek, 31 maja 2012

udało mi się w tym miesiącu obejrzeć kilka fajnych filmów, więc dzisiaj - jakby na podsumowanie - garść tytułów z cyklu "można je na sofie".
po pierwsze: the notorious bettie page o słynnej, choć niesławnej ikonie lat '50. cudowne, czarno-białe zdjęcia, doskonała muzyka. no i fotografia. bardzo dużo fotografii. historia opowiedziana niebanalnie, postać bettie - zaskakująca. wciąż mi się śmiać chce, gdy sobie przypomnę, jak się po filmie razem z lolą rzuciłyśmy oglądać wielki album playboya, gdzie jednym z pierwszych zdjęć była bożonarodzeniowa sesja bettie. wsiąknęłyśmy zresztą w ten album na dobre, dyskutując zawzięcie o przemianie obyczajowej jaka nastąpiła przez ostatnie pół wieku, o tym jaką transformację przeszła kobieta - w realnym życiu, w telewizji i w prasie - z uśmiechniętej kury domowej reklamująca syrop klonowy do... no właśnie do czego? późno w nocy debatowałyśmy o tym jaki wpływ na kobiecy wizerunek miała erotyka i pornografia. jak przez tych kilkadziesiąt lat zmieniały się kształty i wyobrażenia o tym co jest piękne, co pociągające, co zabronione. ile można było odsłonić? no i przede wszystkim: jak to właściwie jest z owłosieniem łonowym. zestaw kilkuset okładek czasopisma okazał się doskonałym materiałem badawczym.
po drugie: miłość larsa, film który obejrzeliśmy żeby się pośmiać i zobaczyć w czym też jeszcze grywa ryan gosling (tak, tak, ten z "fanatyka"), no i zobaczyliśmy i pośmialiśmy się, tym rodzajem śmiechu, który na przykład nie zdarza się w polskim kinie. takim dobrym, czułym śmiechem. może nie przeżyliśmy jakiegoś porażającego katharsis, ale za to byliśmy całkiem miło zaskoczeni. pewnie dlatego, że po przeczytaniu opisu spodziewaliśmy się komedyjki pełnej szybkich zwrotów akcji, niewybrednych dialogów i głupawych gagów. a dostaliśmy... no zobaczcie sami.
po trzecie i po czwarte: dwa filmy ze świetnymi aktorami, cudowną charakteryzacją i zdjęciami takimi, że po prostu miło się ogląda. albert nobbs i tinker, tailor, soldier, spy, każdy z zupełnie innej bajki oba jednak poświęcenia im czasu.
po piąte i po ostatnie już - film, który wybraliśmy ze względu na aktorkę i tytuł. tak, mieszkamy w szkocji, aberdeen brzmi dla nas znajomo. do tego oglądamy (łamane przez czytamy) grę o tron, gdzie można znaleźć kilku dobrych aktorów (mariusz twierdzi, że dwóch:)), no i lena headey jest jednym z nich. poza tym jest niezaprzeczalnie piękna. w aberdeen ma jeszcze ślicznie, po brytyjsku - że tak powiem - opuchnięty nosek i obitą twarz. ma wynajęty samochód, pijanego ojca i umierającą matkę, ma też problemy z facetami, ciężkie poranki, oraz przeuroczy szkocki akcent. bardzo polecam.

6 komentarzy:

  1. nic dodac, nic ujac, poza tym, ze lepiej obejrzec dobry film niz glupie zdjecie. Z wymienionych na pewno Aberdeen, takie kino drogi bez patetycznego zadecia i swietna rola zlej krolowej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. jakos odsuwalem w dal 'aberdeen' (czeka w najważniejszej puli - 'skandynawskiej'). Przesunę teraz do przodu i w weekend zerknę:)
    Spy podobal mi się bardzo (wreszcie poważna rola Marka Stronga). Mialem przez cały film dziwne wrażenie, że skądś znam ten zachwyt wizualnością, ale ani reżyser ani operator nie przynieśli rozwiązania zagadki.
    Reszty nie znam :(
    Oglądałaś 'Blue Valentine' ? wczoraj 'przeżyłem' to sobie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi przypomina sie single man tom'a forda jesli chodzi o podobienstwa w warstwie wizualnej. Blue valentine kojarze... Ale nie pamietam

    OdpowiedzUsuń
  4. świetne porównanie. i aktorski spójnik :)
    dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  5. a propos aberdeen - mariusz fajnie określił, takie "kino drogi" ze świetną obsadą. tak się własnie zastanawiałam, że może ja trochę bardziej przeżywam te filmy dziejące się w UK, bo tu mieszkam dość długo i trochę znam ten kraj... i to co dla polskiego widza jest szokujące lub absurdalne dla mnie jest po prostu - znajome ?

    OdpowiedzUsuń
  6. w końcu obejrzałem 'Aberdeen' :) Przyznam, że zrobiłem sobie większy smak na 'kino drogi' ;) ale nie o to przecież chodzi, tylko o film - warto było go zobaczyć. Nie tylko dlatego, że to kolejny dobry film Charlotte Rampling i jedna z niewielu ciekawych filmowych relacji damsko-męskich.... Ale to Twoj blog więc odpuśćmy recenzję :) Napiszę tylko, że zrobiono go tak, że wiele spraw było dla mnie realistycznie odczuwalnych/wyobrażalnych. Bardzo to lubię jako odbiorca.
    Co do UK to mało mogę powiedzieć. Tylko sporo filmów i kiedyś tam pół roku pracy z bandą wiecznie najaranych angoli ;)

    jakby co, podrzucaj kolejne tytuły :)
    Oglądałem niedawno niesamowite 'Wygnanie' Zwiagincewa, ale nie wiem czy to Twój klimat.

    OdpowiedzUsuń

komentarze do wpisów podlegają moderacji i publikowane są dopiero po zaakceptowaniu ich przez autorkę tego bloga.